Różni Wykonawcy

Crossroads Guitar Festival 2013

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy Różni Wykonawcy
Recenzje
2014-01-27
Różni Wykonawcy - Crossroads Guitar Festival 2013 Różni Wykonawcy - Crossroads Guitar Festival 2013
Nasza ocena:
10 /10

Nie znam innego festiwalu muzycznego, który miałby równie atrakcyjny zestaw wykonawców. Na zaproszenie Erica Claptona zjeżdża się absolutna elita, giganci, ikony a obok nich również i ci trochę mniej znani, ale bardzo ciekawi artyści.

Każdy z nich występ na Crossroads Guitar Festival traktuje z pewnością jako wyróżnienie i zaszczyt, a już na pewno jako możliwość spotkania starych znajomych i zagrania kilku utworów w zupełnie wyjątkowych konfiguracjach osobowych. A co najważniejsze, wszystko to w bardzo szczytnym celu. Dobrym zwyczajem imprezy jest, że obok gitarzystów szeroko pojętego blues-rocka zapraszani są również muzycy reprezentujący inne style muzyczne.

Czwarta edycja festiwalu odbyła się w dniach 12-13 kwietnia 2013 w nowojorskiej Madison Square Garden, a fragmenty tej muzycznej uczty zostały opublikowane na różnych nośnikach. Ja miałem okazję zapoznać się z wydawnictwem składającym się z dwóch płyt DVD. Razem daje to około 5 godzin słuchania, oglądania i podziwiania z otwartą z zachwytu gębą.

Opisanie, nawet pobieżne, tego wszystkiego, czego można posłuchać i zobaczyć na obu płytach DVD zajęłoby pewnie objętość pracy licencjackiej, dlatego ja skupię się wyłącznie na tym, co akurat mnie w sposób szczególny zainteresowało. Wypada rozpocząć od seniorów. BB King w całkiem dobrej formie fizycznej wystąpił z towarzyszeniem zespołu Roberta Craya oraz Erica Claptona i Jimmie Vaughana. To zacne grono wykonało "Everyday I Have The Blues" i miło było popatrzeć na uśmiechniętą twarz Mistrza. U boku Buddy'ego Guy'a zaprezentował się młodziutki Quinn Sullivan. To jeszcze gimnazjalista (rocznik 1999!) a już ma na swoim koncie dwie płyty sygnowane własnym nazwiskiem, koncerty z gigantami bluesa czy też gościnny udział na albumie "Skin Deep" Buddy’ego Guy’a. Trudno przewidzieć jak potoczą się losy tego młodzieńca, ale bez dwóch zdań start do wielkiej kariery ma zupełnie wyjątkowy.

Kosmiczna, jedyna w swoim rodzaju orkiestra czyli The Allman Brothers Band zaprezentowała się na płycie w dwóch utworach, w tym i nieśmiertelnym "Whipping Post". Nie wiem, ile razy słyszałem tę kompozycję ale za każdym razem mam to samo. Muzyka po prostu płynie, wylewa się z głośników, otacza i zniewala słuchacza. Czysta magia! "Why Does Love Got To be So Sad?" wykonany z gościnnym udziałem Erica Claptona to swoista podróż historyczno-sentymentalna. To przecież utwór z repertuaru zespołu Derek And The Dominoes i rzecz jasna łącznikiem jest tu postać Duane Allmana. Te dwie kompozycje nie wyczerpują aktywności muzyków zespołu podczas festiwalu. Gregg, Warren i Derek zagrali jeszcze mały akustyczny set (pięknie zaśpiewany na głosy "Midnight Rider") a sam Trucks pojawiał się jeszcze wielokrotnie i to zarówno z gitarą akustyczną jak i elektryczną w ręku.

Gary Clark Jr. na scenie Madison Square Garden zaprezentował się w trzech bardzo różnych odsłonach. Najpierw jako gość seta, w którym gospodarzem był Doyle Bramhall II. Obaj panowie zaserwowali psychodeliczny, korzennie brzmiący "She’s Alright" gdzie niepodzielnie królowały dwie pięknie sfuzowane gitary. Potem można było podziwiać Garyego jako one man show ("Next Door Neighbor Blues"), czyli dokładnie tak, jak lata temu, kiedy zaczynał swoją karierę. Zaśpiewał przygrywając sobie na gitarze dobro, jedną nogą obsługiwał bęben basowy a drugą hi-hat. No i był również Gary Clark Jr. w swojej najbardziej aktualnej odsłonie z towarzyszeniem zespołu. Nawet słabiutki "Please Come Home", ozdobiony piękną gitarową solówką, zyskał na atrakcyjności. Każde pojawienie się Gary’ego na scenie potwierdza, że jest on jednym z najciekawszych wykonawców współczesnego bluesa pięknie łącząc tradycję i nowoczesność.

Mój wielki podziw wzbudził Sonny Landreth, zwłaszcza w swoim solowym popisie ("Next Of Kindred Spirit"). Niesamowita technika i panowanie nad instrumentem - na kciuku metalowy pazur, na palcu szklana rurka, zagrywki slidem wymieszane z rockowymi riffami a wszystko brzmi jakby na scenie grało, co najmniej dwóch gitarzystów. Landreth wystąpił też w porywającym duecie z Derekiem Trucks’em.

Pięknie się oglądało występ duetu Taj Mahal i Keb’ Mo’. Obaj zagrali na gitarach rezofonicznych prezentując m.in. klasyk "Walkin’ Blues". Imponująco wypadł finałowy utwór "High Time We Went". Na scenie trudna do policzenia liczba gitarzystów, a co jeden to sławniejszy. Za ich plecami cała bateria wzmacniaczy różnej maści. Jak się okazało nie każdy miał gdzie wpiąć swój instrument ale od czego ma się przyjaciół. Gary Clark Jr. wyciągnął kabel ze swojej gitary i podał stojącemu obok muzykowi (jak dobrze rozpoznałem był to bodaj Kurt Rosenwinkel), a ten po odegraniu solówki zwrócił "pożyczkę", dzięki czemu Gary mógł zagrać swoją partię. To jeden z przykładów, chociaż bardzo spektakularny, obrazujący niezwykle serdeczną i przyjacielską atmosferę panującą wśród muzyków bo uśmiechów, uścisków, przybijanych "piąteczek" była cała masa.

To tak w dużym skrócie, bo na płytach umieszczono jeszcze występy Johna Mayera, Los Lobos, Roberta Craya, Bookera T. (oczywiście zagrał "Green Onions"), jazzowych gitarzystów Earla Klugha (akustycznie) i Kurta Rosenwinkela (elektrycznie), Jeffa Becka (również w duecie z Beth Hart), niezniszczalnego Keitha Richardsa i wielu innych.

Jestem pełen podziwu dla ekipy technicznej, która była w stanie całe to gigantyczne przedsięwzięcie ogarnąć. Pewnym ułatwieniem ich pracy była obrotowa scena pozwalająca za kulisami przygotować oprzyrządowanie kolejnego występu, ale nie zmienia to faktu, że dobrze się spisali.

Recenzując wydawnictwo DVD wypada parę zdań poświęcić stronie wizualnej - scenografii, oświetleniu, reakcji publiczności, realizacji obrazu czyli całej pozamuzycznej otoczce. Powiem szczerze, że po pierwszym obejrzeniu obu płyt nie byłem w stanie przypomnieć sobie jak to wszystko wyglądało, i to nie dlatego, że gapa ze mnie albo, że mam kłopoty ze wzrokiem. Muzyka i muzycy zawładnęli mną bez reszty na tyle skutecznie, że kompletnie nie zawracałem uwagi na to wszystko co się wokół nich dzieje.

To pierwsza edycja festiwalu Crossroads zorganizowana "pod dachem" i uważam, że jest to bardzo dobry pomysł. W końcu wszystkie koncerty odbywają w jednakowych warunkach oświetlenia bez ostrego słońca, jakie często towarzyszyło występom w poprzednich edycjach, nagłośnienie też jest zdecydowanie lepsze, nie wspominając o tak zwanej przyjemności oglądania, choć to akurat kwestia bardzo subiektywnej oceny każdego widza.

Wielkie słowa szacunku i uznania należą się głównemu "sprawcy" tego wydarzenia czyli Ericowi Claptonowi. To on powołał do życia fundację Crossroads, a potem festiwal i to dzięki niemu raz na trzy lata miłośnicy muzyki mają swoje święto. Niech się niesie w świat piękna muzyka, a razem z nią szlachetne przesłanie fundacji Crossroads.

Robert Trusiak