George Thorogood & The Destroyers

Live At Montreux 2013

Gatunek: Blues i soul

Pozostałe recenzje wykonawcy George Thorogood & The Destroyers
Recenzje
2013-11-27
George Thorogood & The Destroyers - Live At Montreux 2013 George Thorogood & The Destroyers - Live At Montreux 2013
Nasza ocena:
8 /10

Lista wykonawców, jacy zagrali podczas 47 edycji festiwalu w Montreux może przyprawić o zawrót głowy.

Przez ponad dwa tygodnie lipca w różnych salach wystąpili m.in. Prince, Leonard Cohen, Sting, Green Day, Diana Krall, George Benson, Deep Purple, Kraftwerk, Joe Cocker, Marcus Miller, Leszek Możdżer, ZZ Top oraz silna reprezentacja bluesowa: Bonnie Raitt, Charlie Musselwhite i Ben Harper, Sugar Blue, Shemekia Copeland no i, last but not least, George Thorogood.

Bardzo szybko, bo po zaledwie kilku miesiącach, zapis festiwalowego występu ostatniego z wymienionych ukazał się na płycie CD (dostępna jest również wersja na blu-ray). Rzecz jasna gitarzyście towarzyszy jego "nadworny" zespół The Destroyers. George Thorogood należy do grona wykonawców, którzy potrafili wypracować swój własny, natychmiast rozpoznawalny, styl. Niestrudzenie od prawie czterdziestu lat gra niezwykle dynamiczną i żywiołową mieszankę bluesa, boogie i rock’n’rolla bogato okraszoną  ognistym slidem. Jego muzyka jest prosta i nieskomplikowana, ale naładowana przyjemną, bardzo naturalną i z lekka łobuzerską energią.

Opisując to wszystko, co słychać na płycie wypada użyć sformułowania "typowy koncert Thorogooda". Dla każdego kto zna jego dotychczasowe dokonania pewnie te trzy słowa wystarczyłyby za całą recenzję. "Typowy" nie oznacza wcale, że nudny albo nie warty zainteresowania, a raczej zgodny z oczekiwaniami i bez zaskoczeń.

Na program koncertu złożyły się głównie covery i to często takie, które towarzyszą Thorogoodowi w zasadzie od początku jego kariery. "One Bourbon, One Scotch, One Beer" i "Madison Blues" znalazły się na jego debiucie płytowym z 1977 roku a "Move It On Over", "Who Do You Love?" i "Cocaine Blues" po raz pierwszy pojawiły się na drugim w dyskografii albumie z 1978 roku. Na otwarcie dostajemy podany w szaleńczym tempie rock’n’roll "Rock Party" z gitarową solówką w stylu Chucka Berry'ego. Nie wiem, czy ktoś na sali był w stanie spokojnie usiedzieć na miejscu. Szybko, dziarsko, skocznie i zaraźliwie bo noga sama "chodzi" do taktu. Do tego bardzo adekwatny tytuł, bo rzeczywiście słuchacze byli tego wieczora świadkami prawdziwego rockowego party w starym stylu.

Zaraz potem "Who Do You Love?" czyli kołysanie w hipnotycznym rytmie Bo Diddleya. Tylko trochę uspokojenia wnoszą klasyk Sonnyego Boy Williamsona "Help Me" i autorska kompozycja "I Drink Alone", bo zaraz po nich prawdziwa boogie-orgia czyli "One Bourbon, One Scotch, One Beer" Johna Lee Hookera. Żeby nie było zbyt monotonnie Thorogood proponuje małą zmianę stylu w postaci countrowo brzmiącego "Cocaine Blues" dedykowanego pamięci Johnny'ego Casha wykonanego zresztą w jego charakterystycznym stylu (również wokal). Rzecz jasna nie mogło zabraknąć sztandarowej kompozycji Thorogooda "Bad To The Bone". Chyba nie ma sensu opisywanie pozostałych utworów, bo musiałbym się powtarzać, a zespół zagrał jeszcze "Move It Over" Hanka Williamsa, "Tail Dragger" Howlin Wolfa, a na zakończenie zaserwował brawurową interpretację, ze świdrującym slidem, "Madison Blues" Elmore Jamesa.

Gitarzystę na scenie dzielnie wspiera jego stały zespół z dwoma muzykami (Jeff Simon na perkusji i Bill Blough na basie), którzy są w The Destroyers od samego początku. W składzie znaleźli się jeszcze Buddy Leach na saksofonie tenorowym i Jim Suhler na gitarze rytmicznej.

Siedemdziesiąt minut muzyki utrzymanej w dość jednorodnym stylu dla niektórych słuchaczy może wydawać się zbyt dużą dawką ale nie dla mnie. Lubię Thorogooda za jego energię, entuzjazm, naturalność, szczerość i każde odsłuchanie płyty uważam za bardzo przyjemnie spędzony czas. George Thorogood od lat gra swoje, bez oglądania się na zmieniające się trendy i chyba nikt nie oczekuje od niego kombinowania, poszukiwania nowych brzmień, czy misternie tkanych aranżacji, a wzorzec jego stylu pewnie leży w Sevres pod Paryżem tuż obok wzorca metra.  

Robert Trusiak