Ile znacie polskich zespołów, które mogą się pochwalić sesją nagraniową w Mekce muzyki rozrywkowej - Los Angeles? Mnie w momencie pisania tych słów do głowy nie przychodzi ani jeden. A koledzy z Maqamy mogą. I się chwalą.
Co prawda z tamtej sesji, która odbyła się w lipcu 2011 w Blacksound Studio uświadczymy na drugim albumie tria, "Gospel of Judas", jedynie dwa kawałki, ale liczy się fakt. W dodatku w jednym z numerów za struny basu szarpał Dug Pinnick z King’s X. Z kolei materiał nagrany w Polsce zmiksował Chris Sheldon (Foo Fighters, Skunk Anansie…). Łał? Zajebiste łał!
Ale ktokolwiek by nie maczał palców przy produkcji i nagrywaniu płyty, najważniejsza jest muzyka. Materiał upchany na "Ewangelii Judasza" to mądre nawiązanie do transowo rockowego debiutu, ale poszerzony o nowe doznania brzmieniowe - kapitalnie wyprodukowany jest tu szczególnie bas. To jak dziarsko rzęzi w "Save Breath" czy w "Last Man", to prawdziwy miód na moje uszy.
Zaskoczony jestem swoją reakcją na wokal Kamila Haidara - znać, że ziom jest z Polski, gdyż miejscami stara się być w swym akcentowaniu bardziej angielski od Anglików. Ale, ale - po raz pierwszy w życiu muszę przyznać, że mi to nie przeszkadza. Lider Maqamy jest w swej artykulacji cholernie śpiewny i to zarówno w niższych, jak i w - przeważających - partiach kręcących się w rejestrach średnich i wyższych. Jego wielogłosy świetnie pasują do tej mocnej, mimo że nieco odrealnionej - ze względu na dobrane przez instrumentalistów skale - muzyki.
Mnie osobiście najlepiej słucha się numerów idących pod rękę z przestrzennym hard rockiem, jak "My Gospel" i "Hold me", ale nie gardzę nieco psychodelicznymi "Ronin" (jakbym słyszał tu fascynację Riverside…) i "Dream Catcher" (trochę tu klimatu gitarowego ambientu).
Nieźle Panowie, nieźle. Nadmuchaliście balon z oczekiwaniami, na szczęście ostateczny efekt nie powoduje jego przebicia. "Gospel of Judas" to dobra, równa, wciągająca płyta. Gratulacje.
Jurek Gibadło