Envia

Nothing Is Real

Gatunek: Alternatywa

Pozostałe recenzje wykonawcy Envia
Recenzje
2011-11-21
Envia - Nothing Is Real Envia - Nothing Is Real
Nasza ocena:
7 /10

Gdy ze słuchawek zaczyna dochodzić do mnie gęsta zupa pomieszanych dźwięków, wmiksowanych od tyłu gitar zaczynam mieć wrażenie, że debiutancka EPka poznańskiej grupy Envia będzie oderwana od rzeczywistości. Tymczasem ciężki but w plecy w pozostałych kawałkach nie pozostawia złudzeń: "Nothing Is Real" naprawdę istnieje, jest nagrany przez Polaków i, moim zdaniem, to produkt na światowym poziomie.

Band zaczął wykluwać się w 2008 roku, ale dopiero teraz postanowił ruszyć z kopyta. W styczniu zagrali pierwszy koncert, a w czerwcu zarejestrowali "Nothing Is Real", którą właśnie dzierżę w łapie i przy której muzyczna część mojej pikawy żwawo podskakuje.

Co jest najlepsze w muzyce Envii? Że goście nie dają się w żaden sposób zaszufladkować. Weźmy numer "Day" - jego wstęp to jakby mieszanka Dream Theater (charakterystyczne unisono sekcji rytmicznej z gitarami) i Tool (cięte riffy). Ale gdy wchodzi wokal - ostry, raz śpiewny, raz agresywnie growlujący nie masz wątpliwości, że goście są z innej bajki. Swojej własnej, wyciągającej to co najlepsze z progresywnego metalu, dorzucającej efekty poszukiwań francuskiej Gojiry, a miejscami nawet melodykę post grunge’u. This is reality!

Podobną mieszankę tworzą w moim ulubionym kawałku na "Nothing Is Real"- "A.", gdzie deathowe zwrotki przeradzają się w bardzo melodyjne refreny. Ale im to nie wystarcza! Zapodają więc niemal stonerowy riff w "Goa", by znów trafić w okolice post grunge’u w refrenie. Wszystko to jednak współgra ze sobą doskonale, nie ma tu dysonansów, które mogłyby się w takim połączeniu pojawić.


Choć cały zespół zrobił na mnie wrażenie, to jednak - moim zdaniem - na pierwszy plan wysuwa się gardłowy Envii, Delta. Facet, jako się rzekło, potrafi bardzo dobrze śpiewać czystym, oryginalnym głosem ("M.e."), jest w stanie zrobić zaśpiewy w stylu Serja Tankiana ("Goa"), wreszcie wydrzeć się i growlować, w czym przypomina mi Joe Duplantiera ze wspomnianej Gojiry ("Day"). Co więcej - radzi sobie śpiewając zarówno po angielsku (większość utworów), jak i po polsku ("M.e."). Ze świecą szukać u nas tak eklektycznego frontmana!

Ode mnie na razie siódemka. Nie, nie na zachętę, bo - sądząc po energii - panowie z Envii takowej nie potrzebują. Po prostu robię sobie miejsce na jeszcze lepszą ocenę dużej płyty. Powodzenia!

Jurek Gibadło