John Lennon
John Lennon - buntownik i rewolucjonista, artysta i obrońca pokoju, ikona rock and rolla - odegrał w swoim życiu wiele ról. W 2010 roku minęło 30 lat od jego tragicznej śmierci. Tym razem podejmujemy się bardzo trudnego zadania, jak bowiem opowiedzieć historię ikony, słynnego kompozytora i gitarzysty, niczego przy tym nie pomijając...
John Lennon został zastrzelony 8 grudnia 1980 roku przez "fana" Marka Davida Chapmana pod bramą swojego domu (słynna Dakota na Manhattanie) w Nowym Jorku tuż po premierze płyty "Double Fantasy". To morderstwo było szokiem dla całego świata. Wieść o śmierci Lennona rozdarła miliony serc. "Miałem wrażenie jakby nagle cały świat się zatrzymał - wspomina Ozzy Osbourne, długoletni fan i miłośnik talentu Lennona. - Trudno mi nawet opisać, co wtedy czułem. Lennon wnosił w życie ludzi tyle radości i tyle nadziei".
Pod domem gwiazdy i koło szpitala im. Roosevelta zebrały się tłumy. O godzinie 23.15 lekarze wydali oficjalne oświadczenie potwierdzające zgon muzyka. W telewizji pojawiały się migawki z aktualnych wydarzeń i filmiki z najlepszych lat twórczości Lennona - m.in. fragmenty koncertu w The Cavern Club w Liverpoolu czy występ w programie Ed Sullivan Show, gdzie The Beatles debiutowali w 1964 roku. Pojawiał się też obowiązkowo teledysk do piosenki "Imagine". Nie ulega wątpliwości, że Lennon jako kompozytor, autor tekstów i jako człowiek zostawił po sobie niebywale bogatą spuściznę artystyczną...
Fani poczuli pewne ukojenie, oglądając w telewizji fragmenty koncertów The Beatles. Wiadomo było, że dla Lennona rozpad zespołu w 1970 roku był bądź co bądź wybawieniem, albowiem już w połowie lat 60. męczył się jako członek zespołu. Krótko mówiąc, był rozczarowany i sfrustrowany. Singiel "Help!" z 1965 roku był ukrytym wołaniem o pomoc człowieka, który miał dość medialnej nagonki i szalejącej Beatlemanii. "W całym tym zgiełku została zatracona moja niezależność" - śpiewał Lennon w jednej ze zwrotek. "Byłem gruby, miałem depresję i zwyczajnie potrzebowałem pomocy" - powiedział później w wywiadzie dla "Playboya". W jego tekstach zaczął wtedy dominować bardziej osobisty ton.
Do nagłej zmiany w tekstach Lennona doszło po pojawieniu się przeboju "I Want To Hold Your Hand" (z ang. chcę trzymać cię za rękę), który trafił do sprzedaży 26 grudnia 1963 roku. Obaj muzycy Lennon i McCartney wyczerpali już wątek nieodwzajemnionej miłości i poczuli się zmęczeni tym tematem. Ileż można było jeszcze napisać piosenek w stylu "Please Please Me" czy "She Loves You"? Nowa inspiracja nadeszła niespodziewanie. Otóż 28 sierpnia 1964 roku zespół wraz z menadżerem Brianem Epsteinem spotkał się z Bobem Dylanem w hotelu Delmonico w Nowym Jorku. Wszyscy czterej Beatlesi byli fanami twórczości Dylana, ale Lennon szczególnie zachwycał się jego poetyckim stylem pisania tekstów. Spotkanie z tym artystą zostało później szczegółowo opisane w książce "The Love You Make" autorstwa współpracownika i przyjaciela czwórki z Liverpoolu - Petera Browna. Podobno w pewnym momencie Dylan zapytał gości, czy chcieliby sobie zapalić. Według Browna wszyscy spojrzeli po sobie porozumiewawczo, po czym Epstein powiedział: "Nigdy wcześniej nie paliliśmy marihuany". Dylan wyglądał na zaskoczonego. "Jak to? - zapytał. - Przecież napisaliście piosenkę o byciu na haju (ang. get high)! Jest tam cała linijka: When I touch you I get high, I get high..." Lennon szybko wyjaśnił, że nie o to chodziło, a prawidłowe słowa to: I can’t hide, I can’t hide.
Po spotkaniu z Dylanem Lennon zaczął inaczej podchodzić do pisania tekstów. Utwór "You’ve Got To Hide Your Love Away" z płyty "Help!" (1965) uważany jest za pierwszy, w którym Lennon eksperymentował z tekstami w stylu Dylana, jak choćby we fragmencie: Here I stand, head in hand, turn my face to the wall (pol. oto stoję, trzymam się za głowę, odwracam się twarzą do ściany).
Tak jak utwór Dylana "The Times They Are a-Changing" (1964), "You’ve Got To Hide..." grany jest w średnim tempie w metrum 3/4, a nie w popularnym 4/4. Kompozycja oparta jest na tej samej tonacji G i zawiera podobną linię melodyczną graną na strunach D4 i A5. John grał w tym utworze na dwunastostrunowym akustyku Framus Hootenanny.
Lennon był jednak zbyt dużym indywidualistą, żeby przez dłuższy czas pozostawać pod wpływem jednego tylko artysty. Inspiracje czerpał zewsząd, chłonął różne pomysły i opisywał swe wrażenia. Kiedy dziennikarz Kenneth Allsop zaproponował mu, żeby napisał tekst o swoim dzieciństwie, usiadł i skomponował utwór "In My Life" ("Rubber Soul", 1965). Muzyk wyznał później w jednym ze swych wywiadów: "To moja pierwsza piosenka, w której tak bezpośrednio nawiązuję do swego dzieciństwa i na poważnie opowiadam o swoim życiu. Wszystkie moje poprzednie teksty były zbyt banalne i miałkie".
Jak widać, John Lennon był nie tylko muzykiem, kompozytorem, wokalistą, ale też - a może przede wszystkim - utalentowanym tekściarzem, i tak zresztą go postrzegano. Jedyny Beatles z literacką smykałką, który miał na swoim koncie także dwie pozycje książkowe: "In His Own Write" z 1964 roku i "A Spaniard In The Works" wydaną rok później (w Polsce dostępne pod tytułem "John Lennon na własne kopyto"). Często mówiono o nim "ten inteligentny Beatles", mając na myśli głównie jego aktywność tekstową, jednak często zapominano, że był również genialnym gitarzystą. John nie lubił się przechwalać, kiedy zapytano go o gitarowe umiejętności, odpowiedział z rozbrajającą szczerością: "Gram nieźle, ale technicznie nie jestem najlepszy. Fakt, potrafię stworzyć klimat, potrafię sprawić, żeby gitara zawyła. Umiem też poruszyć serca słuchaczy swoją grą". W wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone" z 1970 roku Lennon tak skwitował swoją rolę w zespole: "Gitarzysta rytmiczny ma poważne zadanie, bo to on prowadzi cały zespół". Jako gitarzysta rytmiczny Lennon nauczył się najwięcej w latach 60., kiedy to grupa The Beatles koncertowała w Hamburgu. Grał po osiem godzin dziennie (eksperymentując przy tym z różnymi środkami... chemicznymi). Jego prawa ręka była jak maszyna, jeśli sytuacja tego wymagała, potrafił też zagrać partie prowadzące. Wystarczy posłuchać solówki w utworze "You Can’t Do That" z płyty "A Hard Day’s Night" (1964), w której mamy przykład iście rasowego rock and rolla, którego nie powstydziłby się sam George Harrison. Dopiero później (w połowie lat 60.) Harrison rozwinął się jako znakomity gitarzysta i zostawił Lennona daleko w tyle.
John może nie był tak wybitnym gitarzystą prowadzącym jak George czy Paul (ten drugi zagrał genialnie w piosenkach "Taxman" czy "Drive My Car"), ale za to miał kilka przebłysków prawdziwego geniuszu, skomponował bowiem świetne riffy do utworów "Day Tripper" i "I Feel Fine", napisał też wszystkie partie gitarowe do "The Ballad Of John And Yoko", znakomitą partię prowadzącą do "Get Back", solówkę do "Hey Bulldog" oraz partię akustyczną do "Across The Universe". To on zagrał też zabawną partię techniką slide, używając łuski od naboju w "For You Blue" ("Let It Be", 1970). Choć grupa The Beatles powoli się rozpadała, muzycy do końca tworzyli wspaniałą muzykę.
Po definitywnym rozpadzie zespołu John postanowił na dobre zerwać z dotychczasowym image’em miłego chłopca z grzywką, którego wszyscy uwielbiali. Chciał lepiej poznać samego siebie. Zaczął pisać autobiograficzne teksty ("Mother", "Out The Blue"), obnażał przed fanami swoją duszę, co czasem bywało dość bolesne. W swej twórczości nie zaniedbywał też warsztatu wykonawczego, czego dowodem może być utwór "Out The Blue", który zawiera przepiękną partię gitarową graną przez niego techniką palcową. John nauczył się tej techniki od szkockiego artysty folkowego Donovana, którego poznał w Indiach. Pojechał tam w 1968 roku, żeby studiować techniki medytacyjne u samego mistrza Maharishiego Mahesha Yogiego. Nauka medytacji szła mu nie najlepiej, za to spotkania z Donovanem były bardzo owocne. Muzyk wykorzystał później grę palcami w utworach "Blackbird" i "Mother Nature’s Son" pochodzących z płyty zwanej popularnie "The White Album" (ze względu na białą okładkę).
Jako artysta solowy John śpiewał o swoich marzeniach, o idealnej wizji świata ("Imagine"), bywał też wściekłym buntownikiem ("Working Class Hero"). Te dramatyczne i sięgające zenitu emocje były również obecne na płycie "John Lennon/Plastic Ono Band" (1970), a przede wszystkim w utworze "Well Well Well". To bluesowa kompozycja, w której nacisk położony jest na feeling, tak więc poprawny strój czy właściwa intonacja nie są już tu tak ważne. Gdyby ten utwór zagrał inny gitarzysta, to prawdopodobnie nie nadawałby się do słuchania - sposób gry i niezwykle drapieżny wokal Lennona wręcz idealnie pasują do wyrażenia takich właśnie surowych emocji.
John Lennon przez większą część swojego dzieciństwa wychowywany był przez ciotkę, którą nazywał Mimi. Gdy miał cztery lata, jego rodzice się rozeszli. Z matką skontaktował się dopiero na krótko przed jej tragiczną śmiercią (zginęła w wypadku samochodowym 15 lipca 1958 roku). Brak kontaktu z rodzicami znacząco odbił się na całej (zwłaszcza solowej) twórczości Lennona. Głęboko poruszyła go śmierć matki, a cztery lata później śmierć jego najlepszego przyjaciela, pierwszego basisty The Beatles, Stuarta Sutcliffa. Oba te wydarzenia zostały ukazane w filmach "Nowhere Boy", 2009 (John Lennon. Chłopak znikąd) i "Backbeat", 1994. John przez wiele lat nosił w sobie złość i gorycz. Dawał im upust w swoich piosenkach, wydaje się, że nigdy nie przeżył do końca smutku po stracie bliskich mu osób, stał się zimny, sarkastyczny i, co gorsza, agresywny w stosunku do swojej dziewczyny, później żony, Cynthii Powell. "Bardzo się broniłem przed swym smutkiem. Nie chciałem się z nim zmierzyć - przyznał w jednym z wywiadów. - Na zewnątrz byłem pewną siebie gwiazdą rocka, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania, ale wewnątrz byłem wystraszonym chłopcem, który nie umie płakać". John później żałował, że nie spędzał więcej czasu ze swoim pierwszym synem Julianem. Bał się, że popełni ten sam błąd z drugim synem Seanem (związek z Yoko Ono) i postanowił, że na pięć lat wycofa się z muzyki.
Tak więc w 1975 roku John odłożył na bok swoje muzyczne plany. Przez pięć lat opiekował się synem i zajmował domem. Pod koniec lat 70. poczuł, że chce znowu pisać i nagrywać. Razem z Yoko Ono wszedł do studia The Record Plant w Nowym Jorku z zamiarem nagrania nowego albumu. W wyniku tych działań powstała płyta "Double Fantasy", która ukazała się na rynku na miesiąc przed tragiczną śmiercią artysty. Większość utworów opowiada o jego związku z żoną, miłości do syna i o zwykłym, codziennym życiu - "Woman", "Dear Yoko", "Beautiful Boy (Darling Boy)" i "Watching The Wheels". Do nagrywania swej płyty Lennon zaprosił najlepszych muzyków sesyjnych, a jego partie gitarowe mają niewiele wspólnego z ostrym rockiem. W tamtym okresie bardziej interesowała go gitara akustyczna, czego dowodem może być wydana po latach składanka "John Lennon Acoustic" (2004). Utwory "Watching The Wheels" i "Dear Yoko" zostały nagrane na gitarze Ovation Legend i odkryły przed światem nowego Lennona - szczególnie partia prowadząca w stylu Buddy’ego Holly’ego w "Dear Yoko". Na płycie "John Lennon Acoustic" znalazły się proste utwory akustyczne, które ujawniają nieznaną dotąd stronę jego talentu ("Imagine", "Real Love"). Lennon musiał być niesłychanie skromny, skoro twierdził, że jest miernym gitarzystą. Ale czy zawsze był skromny? Raz miał podobno powiedzieć: "Jeśli istnieje ktoś taki jak geniusz, to ja nim jestem".
Trzeba przyznać, że najważniejszą cechą Lennona była jego szczerość. Tak w muzyce, jak i w wywiadach zawsze mówił to, co myślał, nie dbając o to, czy przysporzy sobie wrogów. Happeningi na rzecz pokoju na świecie, sesje zdjęciowe w łóżku w całkowitym negliżu, długie włosy, okulary - tak widziały go media i taki obraz Lennona przetrwał do dzisiaj. Jego buntownicza natura i wielka artystyczna spuścizna nie przestają inspirować kolejne pokolenia. Młodzi ludzie sięgają po gitarę i idą w jego ślady...
Ed Mitchell