Nie bez powodu Boogie Boys posiadają opinię jednego z najlepszych eksportowych towarów bluesowych Polski.
To chyba obecnie najczęściej koncertująca za wielka wodą rodzima grupa bluesowa. Wypadająca równie dobrze w studiu, jak i na żywo. Co najważniejsze, jako jedna z niewielu, cały czas rozwijająca się i wzbogacająca swój repertuar.
Obserwując koncerty Boogie Boys, technicznie super-sprawnej maszyny muzycznej, można dojść do wniosku, że już więcej z tematu boogie nie da się wykrzesać. Trzeci album, zatytułowany "Made in Cali" udowadnia, że muzycy mają nadal sporo do powiedzenia. Zarejestrowany i wyprodukowany w Kalifornii brzmi nieporównywalnie lepiej, niż większość polskich wydawnictw w gatunku blues. Trudno się dziwić - producentem płyty jest uznany amerykański harmonijkarz John Clifton (The Mofo Party Band) znany ze współpracy z takimi artystami, jak Rod Piazza, James Harman czy Johny Dyer. Prawdopodobnie też jego świetnie brzmiącą harmonijkę można usłyszeć w nagraniach. Dodatkowo kontrabas znacznie wzbogacił brzmienie zespołu. Wreszcie usłyszeć można gitarę - i to jaką! Ron Thopmson, gitarzysta m.in. Johna Lee Hookera, Etty James i Micka Fleetwooda, gra w wielu utworach wspaniałe, swingujące frazy, tak charakterystyczne dla kalifornijskiego jump - bluesa. To nie koniec atrakcji, bowiem na "Made in Cali" znalazły się także chórki i dęciaki.
Płyta "Made in Cali" została zarejestrowana w Kalifornii i brzmi, jak rasowy kalifornijski album. A ponadto utrze ona nosa wielu malkontentom, którzy uważali, że w sztywnej formule boogie zespół Boogie Boys powiedział już wszystko. Otóż nie, a zróżnicowanie zarówno aranżacyjne, jak i stylistyczne utworów na najnowszej płycie jest tego koronnym dowodem.
Kuba Chmiel
